W krainie natchnionych snów
Kiedy Jaś Bosko skończył dziewięć lat, przyśnił mu się pierwszy z jego niezwykłych snów. Na ogromnej łące ujrzał wielu chłopców, z których jedni bawili się, drudzy się śmiali, a inni przeklinali. Na grupę tych ostatnich Jaś rzucił się z krzykiem i pięściami, chcąc ich uciszyć. I wtedy właśnie ukazał mu się Mężczyzna, szlachetnie odziany, z jaśniejącą twarzą. Kazał mu stanąć na czele tej głośnej gromady mówiąc: „Nie biciem, ale łagodnością i miłością będziesz musiał pozyskać sobie nowych przyjaciół”.
Jaś czuł się całkowicie niezdolny do wykonania tego zadania, ale Mężczyzna dał mu Nauczycielkę, pod której przewodnictwem miał się stać mądry, a bez której wszelka wiedza jest głupotą. Ona na początek pokazała Jasiowi stado dzikich zwierząt, mówiąc, że to co za chwilę się z nimi stanie, on musi uczynić dla jej dzieci, jego przyszłych podopiecznych. I oto dzikie kozły, psy, koty i niedźwiedzie przemieniły się w potulne i łagodne baranki. Jak już wspomniałam, była to pierwsza z wielu natchnionych sennych wizji późniejszego Świętego. Ten pierwszy sen miał mu ukazać jego powołanie i życiową misję, którą było wychowywanie dzieci i młodzieży. Często przecież także tej trudnej.
Wiosną 1834 roku 19-letni Jan Bosko był już całkowicie przygotowany do tego, by zasilić szeregi franciszkanów, bo ten zakon właśnie, wydawał mu się wręcz stworzony dla jego osoby. Przeszkodził mu w tym jednak kolejny natchniony sen. I zaznaczam, że nie była to wcale dopiero druga z jego niezwykłych sennych wizji. Przytoczona przeze mnie bowiem wcześniej, wizja chłopców na łące, wielokrotnie powtarzała się, za każdym razem wzbogacona o kolejne szczegóły. W 1834 roku powtarzający się sen powstrzymał Jana od wstąpienia do zgromadzenia franciszkanów.
Przyszły Święty opowiedział o snach ks. Cafasso, a ten zasugerował mu, by został klerykiem. Siedem lat później, w czerwcu 1841 roku, Jan Bosko przyjął święcenia kapłańskie. Początkowo ks. Bosko wykonywał swoją posługę kapłańską głównie wśród więźniów i chorych. Dopiero pół roku po święceniach, a dokładnie 8 grudnia, w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, rozpoczął swe apostolstwo wśród młodzieży. Młody ksiądz nie bardzo wiedział, jak podołać tej misji, mimo tego, że miał prawdziwie włoski, żywiołowy temperament. Młodzi nie pozostali mu dłużni, więc zaczął uciekać.
Wtedy pojawił się przed nim, znany nam już z poprzedniego snu, Mężczyzna, który go zatrzymał. Kazał mu wrócić do rozgorączkowanych nastolatków, lecz przed powrotem przedstawił go szlachetnej Pani. „To moja Matka, poradź się jej” – powiedział. Pani natomiast, patrząc dobrotliwie na temperamentnego księdza, rzekła: „Jeśli chcesz zaskarbić sobie tych łobuziaków, nie wolno ci iść do nich z pięściami, ale z perswazją i łagodnością”.
Przyszły Święty miewał również niezwykle ważne sny dotyczące nadzwyczajnej mocy modlitwy różańcowej. Oto przykład. Pewnej nocy Jan Bosko znalazł się na łące, a obok niego pojawił się gruby, długi na osiem metrów wąż. Ksiądz już chciał uciekać, gdy obok niego pojawiła się znana nam już szlachetna Pani, którą nasz bohater nazywa Nauczycielką lub Przewodniczką. Właśnie owa Przewodniczka uspokoiła go i powstrzymała od ucieczki. Zaproponowała też, by zmierzył się z wężem i że ona mu w tym pomoże. Wtedy też nie wiadomo skąd we śnie pojawił się sznur. Ks. Jan razem z Przewodniczką rozciągnęli go nad karkiem węża, uderzyli, a potem zawiązali na szyi gada pętlę. Wąż rzucał się, uderzał cielskiem o ziemię, aż zaczęło się ono rozrywać na strzępy. Przewodniczka zwinęła wtedy sznur i włożyła go do skrzynki. A zaraz potem ją zamknęła.
Gdy otworzyła skrzynkę ponownie okazało się, że powróz ułożył się w słowa „Zdrowaś Maryjo”. Wtedy też, szlachetna Pani wyjaśniała księdzu, że wąż to po prostu diabeł, a sznur to modlitwa „Zdrowaś Maryjo”, a w zasadzie Różaniec, który z modlitwy „Zdrowaś Maryjo” jest zbudowany. – Różańcem można pokonać, zwyciężyć i zniszczyć wszystkie piekielne demony – mówiła Przewodniczka.
Aleksandra Polewska-Wianecka